Stowarzyszenie Na Grzyby

Wspomnienia ze spotkania poświęconemu smardzówkom na Węgrzech

Spotkanie wokół smardzówek 2014, widziane moimi oczami…

Jako, że ciekawość to pierwszy stopień do znalezienia grzyba, a moja ciekawość smardzówek sięgnęła zenitu, wyruszyłam na spotkanie nowej przygody.
Smardzówka – grzyb jadalny o dużych walorach smakowych, w Polsce pod ścisłą ochroną gatunkową.
Tyle, z grubsza, wikipedia.
Skoro nie można w Polsce, przygarnęły nas węgierskie lasy.
Nigdy nie widziełam w naturze tego grzybka. Jakoś nie było nam po drodze.
Równie ważne, jeśli nie najważniejsze, było jednak poznanie nowych grzybniętych.
No i w końcu piątek, skoro świt.
Forinty kupione, torba spakowana, humor dopisuje. Można wyruszać, bo jak mówi stare grzybiarskie powiedzenie – komu w drogę, temu grzyb.
Mknę moją poczciwą „polówką” (która też ma podejrzanie dobry humor) na spotkanie Baśki i Yuki.
Tym razem mój samochodzik będzie czekał na mnie na parkingu u Baśki.
Po przyjeździe do Krakowa czeka mnie miła niespodzianka. Baśka stała się szczęśliwą właścicielką nowego samochodu. Już na pierwszy rzut oka widać, jak to japońskie, srebrne cacko rwie się do jazdy.
W obawie aby autko nie wyruszyło bez nas, szybko przekładamy moje rzeczy i ruszamy na dworzec po Yuki.
Teraz jesteśmy już w komplecie. A więc w drogę!
Samochód mknie spokojnie, my z Baśką gadu, gadu (oczywiście palmę pierwszeństwa dzierży Baśka), w tyle pochrapuje zmęczona całonocną podróżą z Gdańska, Yuki.
Za oknem, jak w kalejdoskopie, zmienia się krajobraz. Ten bliżej Wegier, wita nas przystrojonymi w liście drzewami, dużą ilością przeróżnego kwiecia a i słoneczko raczy nas solidnym ciepełkiem.
Jednak te 300 km na południe jest widoczne gołym okiem.
„Nasze” Suzuki mknie równiutko, prowadzone wprawną ręką Baśki.
Żyć, nie umierać!
I w takim właśnie wspaniałym nastroju dojeżdżamy do Tapolcy.
Samochód jest tak wygodny, że właściwie nie czujemy żadnego zmęczenia. Z ciekawością oglądam miejsce, gdzie przyjdzie mi spędzić kolejne dni. Jestem tu pierwszy raz.
I nagle, na balkonie, dostrzegam uśmiechnięte pyszczysko Qanda. Macham Mu ręką na powitanie.
Za chwilę, już w mieszkaniu, witam się z Yankiem, Piotrem i Alanem. Czuję, jakbym Ich znała już od lat.
Potem powitanie z Melą, Anią, Danusią i Jurkiem, którzy do tej pory pławili się w basenach.
Reszta popołudnia i wieczór, upływają nam super.
Degustujemy piwa Yanka, smakujemy węgierskie wina (Qand i Yanek odwiedzili wcześniej Tokaj) oraz różne gatunki palinek.
Yanek tłumaczy proces warzenia piwa, opisuje jego różne rodzaje. Widać, że kocha to, co robi. Jest  pasjonatem.
Quand, to aktywny wulkan humoru.
Bawimy się doskonale. Tak pośród salw śmiechu i miłej rozmowy upłynął nam wieczór.
Kładziemy się spać tylko z rozsądku, bo przecież jutro… hajże na smardzówki!
Rano stawiamy się punktualnie na miejscu spotkania z węgierskimi kolegami. Miłe powitanie, podpisanie listy obecności i – „ogary poszły w las”.
Tempo solidne. Chciałoby się powiedzieć – smardzówki dla wytrwałych. Ale co tam! Najważniejsze, że widziałam
smardzówki w naturze, że mogłam je znaleźć, oglądnąć i posmakować.
Jak napisała wcześniej Baśka, nie było szału ale przecież nie to było najważniejsze.
W tym dniu, w ramach wycieczki krajoznawczej, odwiedziłyśmy z Baśką i Melą inną, obok Tapolcy, dzielnicę turystyczną Miszkolca – Lillafüred. Miałyśmy zobaczyć ruiny średniowiecznego zamku ale niestety trwały tam prace remontowe. Trudno! Może jeszcze kiedyś? Pomimo wszystko warto było, bo okolica przecudna.
Wieczorem przekonałam się jak smakuje smardzówka. Najpierw na samym masełku, potem w sosie śmietanowym z makaronem. Pyszności!
Kolejny wspaniały wieczór, tym razem z naszymi węgierskimi kolegami, którzy uraczyli nas całą masą węgiesrkich przysmaków – na ostro i na słodko. Valika obdarowała wszystkich słoiczkami ze sproszkowaną papryką własnej produkcji.
Nasze przysłowie mówi: Polak, Węgier – dwa bratanki, i do szabli i do szklanki, co po węgiersku znaczy: „Lengyel, Magyar – ket jo barat, egyutt harcol, s issza borat”.
Piszę o tym dlatego, żeby pokazać, jak różne są nasze języki. Bardzo trudno było nam się porozumieć.
I tutaj z odsieczą przyszła Baśka która, w naszym imieniu, prowadziła konwersację  w języku węgierskim.
Może po kilku szklaneczkach wina rozmowa byłaby łatwiejsza, ale przecież na drugi dzień czekała nas długa, powrotna podróż.
W drodze powrotnej Baśka pokazała nam Bozsvę, która również gości polskich grzybiarzy.
Potem, „po drodze”, odwiedziłyśmy jeszcze Stary Dom Zdrojowy w Wysowej, gdzie poznałam śliczną współwłaścicielkę Kasię, zjadłyśmy obiad i zwiedziłyśmy park.
Kto wie? Może i tutaj jeszcze kiedyś zawitam?
Potem już Kraków. Odwiozłyśmy Yuki na dworzec, skąd wyruszyła do Gdańska. W chwilę potem i ja pożegnałam Baśkę i pomknęłam do domu.
Na sam koniec tej mojej, przydługiej, opowieści zostawiłam sobie coś, co było dla mnie bardzo ważne, a mianowicie spotkanie z Mariką.  Marika jest przesympatyczną, ciepłą, z uroczym uśmiechem osobą. Szkoda, że nasze spotkanie trwało tak krótko, ale mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.
Wracając  do mojej wyprawy chcę powiedzieć, że mam nowych, wspaniałych kolegów i koleżanki.
Było super i wszystkim za to serdecznie dziękuję.
Do następnego spotkania! Wierzę, że tak się stanie, bo jak mówił św. Augustyn:
„Świat jest wspaniałą książką, z której ci, co nigdy nie oddalili się od domu, przeczytali tylko jedną stronę”.
Ja chcę przeczytać jeszcze wiele stron z tej książki. :)

EWAR

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress